Portal Nacjonalista.pl Portal Nacjonalista.pl
241
BLOG

Zbigniew Lignarski: Odrodzenie narodowe – odrodzeniem społecznym

Portal Nacjonalista.pl Portal Nacjonalista.pl Polityka Obserwuj notkę 0

Opublikowane na początku roku dane GUS wskazują że rok miniony przebiegał pod znakiem najmniejszej od blisko dekady liczby strajków, których w Polsce było zaledwie 17. Nie tylko zresztą strajki, lecz także inne formy protestów społecznych w naszym kraju są najczęściej wystąpieniami o niewielkim zasięgu oddziaływania oraz małej liczbie faktycznie zaangażowanych w nie osób. Tegoroczny „wielki” strajk na Śląsku, podobnie jak i wiele innych jeszcze bardziej nieudanych akcji pod tytułem „wychodzimy na ulice i obalamy rząd”, wydaje się jedynie potwierdzać tę smutną  regułę. Tymczasem… Europa się budzi. Nie mam tu na myśli jedynie krajów zachodnich, na które od dawna zwrócona jest większość kamer i obiektywów, lecz także te leżące zdecydowanie bliżej naszych granic. Przykładem może być Bułgaria, gdzie masowe protesty w stolicy i na prowincji, doprowadziły w lutym tego roku do ustąpienia rządu (mimo, że w niedawnych wyborach w tym kraju znów zwyciężyli demoliberałowie, zauważalna jest radykalizacja nastrojów, wyrażona m. in. poprzez niezły wynik wyborczy nacjonalistów). Analogiczna sytuacja miała miejsce rok wcześniej w Rumunii, a na Węgrzech to gniew ulicy pchnął naprzód nacjonalistyczną ofensywę, która w krótkim czasie szturmem wdarła się na salony, rozdając kopniaki systemowym kurtyzanom z lewa i prawa. Tuż obok nas, na Słowacji obserwowaliśmy wściekłość jej mieszkańców, kiedy ujawniona została afera korupcyjna z udziałem czołowych polityków. U nas – cisza i spokój, bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie traktuje poważnie pojawiających się od czasu do czasu wspomnianych wyżej akcji „antyrządowych”, które zazwyczaj odnoszą skutek zupełnie odwrotny od zamierzonego. Bicie piany na internetowych forach, tysiące chętnych na wzięcie udziału w mającej się dokonać już, teraz, zaraz, rewolucji, a na ulice wychodzi jedynie garstka desperatów, czego świadkami byliśmy podczas groźnie zapowiadającego się zeszłorocznego „Dnia Gniewu”, który w części miast nie doszedł nawet do skutku, gdyż zwyczajnie zabrakło chętnych do „gniewania się” poza własnymi, bezpiecznymi czterema ścianami. Złośliwie można by rzec, że ten i podobne protesty (m. in. przeciw reformie emerytalnej, który właściwie poza działaczami związkowymi nie ruszył właściwie nikogo więcej), to bardzo dobra reklama dla rządu, dla którego brak praktycznie jakiegokolwiek realnego sprzeciwu to „żyć nie umierać”. Skoro nieporównywalnie ważniejsza, dotycząca zdecydowanie większej liczby Polaków sprawa, jaką jest podniesienie wieku emerytalnego, aktywizuje do wystąpień znacznie mniej osób niż słynne protesty przeciw ACTA (dość szybko zresztą zmienione w spektakl młodzieżowego infantylizmu oraz konsumpcjonistycznej czkawki), to ten i przyszłe rządy mogą spać spokojnie. Bez stresu i bez obaw, że po którymś z kolei przeciągnięciu struny, będą musieli stanąć twarzą w twarz z ludem, gotowym przyozdobić nimi pobliskie drzewa i latarnie. Pytanie zaś o społeczne przebudzenie Polaków każe niestety skłaniać się ku niezbyt optymistycznym odpowiedziom, nie mniej  jednak warto je postawić, a wraz z nim należy się także zastanowić nad przyszłymi zadaniami polskiego radykalnego nacjonalizmu, dążącego przecież do owego przebudzenia, a co za tym idzie, także odrodzenia.

Jesteśmy żadnym społeczeństwem, pisał 150 lat temu Cyprian Kamil Norwid, ukazując kontrast między tymi cechami polskiego narodu, które czyniły zeń zbiorowość zdolną do walki i poświęceń, z zespołem narodowych przywar, wśród których poczesne miejsce zajmowała (i zajmuje nadal) społeczna impotencja. Pierwszy na świecie naród był zarazem –  odwołując się znowu do słów mistrza Norwida, ostatnim na globie społeczeństwem. Dzisiaj także i sam naród coraz bardziej przypomina karykaturę poprzednich pokoleń, bez ustanku zanurzając się przez ostatnie dekady w bagnie powszechnej apatii, stając się przez to jedynie biernym obserwatorem wydarzeń we własnym kraju. „Aktywność” społeczna, poza wspomnianym, bezproduktywnym i bezpiecznym (bo anonimowym) psioczeniem w domowym zaciszu, sprowadza się głównie do przewidzianych przez demokraturę wąskich ram, na ogół nie wybiegając daleko poza wrzucanie kart wyborczych do urn. Później następuje ten sam festiwal narzekania na „wybrańców narodu”, po czym narzekający za jakiś czas znów posłusznie maszerują do lokali wyborczych. Koło się zamyka. Co zatem leży u podstaw niechęci Polaków do organizowania się w rzeczywiste, oddolne inicjatywy obywatelskie? Dlaczego naród, który jeszcze nie tak dawno był w stanie zorganizować wielomilionowy ruch oporu przeciw komunistycznej dyktaturze, dziś wobec dyktatury unijno – amerykańskiej nie jest zdolny nawet do jawnego zamanifestowania swojego sprzeciwu, czy to wobec fundowanych przez Brukselę coraz to nowych urzędniczych absurdów, oraz niszczenia polskiej gospodarki, czy to wobec wplątywania Polski w działania machiny wojennej zbrodniarzy z Waszyngtonu? Z całą pewnością przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, zaś ich omówienie wymagałoby dogłębnego studium socjologicznego, co nie jest zamiarem piszącego te słowa. Można jednak pokusić się o wymienienie kilku głównych, moim zdaniem przyczyn, które odpowiadają za to społeczne zacofanie Polaków. Nie bez znaczenia jest tu długotrwały okres okupacji naszego kraju oraz obcych rządów, który musiał odcisnąć swój ślad na polskiej mentalności, tworząc coś w rodzaju postawy człowieka wiecznie przegranego, niewolnika, który porzuciwszy wszelkie nadzieje na zerwanie kajdan, jest skazany już tylko na dożywotnią służbę u obcych. Zarówno przedostatnia okupacja, zwana Polską „ludową”, jak i dzisiejsza, „demokratyczna”, dodatkowo całkowicie wypaczyły oraz skrzywiły w społeczeństwie polskim pojęcie dobra wspólnego, co bardzo wyraźnie widać na przykładzie stosunków międzyludzkich (tych lokalnych i tych ogólnonarodowych), które naznaczone są nieprawdopodobną wręcz obojętnością, a nieraz i zawiścią oraz skrajnym, rzec by można – wojującym  – egoizmem. Z powyższych zachowań wynika zarówno niechęć, jak też i jawna wrogość wobec nielicznych, którzy ośmielą się postawić temu lub innemu ciemiężcy, nie zgadzając się na wyzysk, szykany czy represje. Takie zachowania można próbować wytłumaczyć ogólnym zniechęceniem rzeczywistością, jaka nastała po roku ‘89 , a także zachłyśnięciem się przez rzesze rodaków pozorami wolności, wyrażanym poprzez hołdowanie konsumpcjonistycznemu oraz hedonistycznemu stylowi życia, a także „jedynej słusznej” (czytaj: liberalnej) myśli społeczno gospodarczej. W jaki zatem sposób zatem uczynić wyłom w budowanym od lat murze ludzkiej znieczulicy i egoizmu, by móc później zburzyć mury demoliberalizmu? Jak wskazać milionom naszych rodaków rzeczywistą alternatywę, budząc z uśpienia zantagonizowane społeczeństwo, by zamiast zajmować się nie znaczącymi nic tematami pobocznymi, unaoczniło sobie fakt konieczności rozwiązań radykalnych i rewolucyjnych, mówiąc wprost: konieczność uśmiercenia znienawidzonego Systemu?

Narodowa Rewolucja nie wybuchnie „sama z siebie”, jej żołnierze nie pojawią się z powietrza. Powodzenie narodowo-radykalnej ofensywy na Węgrzech czy w Grecji to wieloletni, mozolny, często wręcz benedyktyński trud – walka o każdy skrawek przestrzeni publicznej oraz nieustająca batalia o zdobywanie dla Idei ludzkich dusz i umysłów. Niezwykle ważną częścią składowa rewolucyjnego nacjonalizmu jest przy tym komponent socjalny – ów solidarystyczny sztandar sprawiedliwości społecznej, swego rodzaju wizytówka, odróżniająca nacjonalizm od marnych prawicowych imitacji, oraz zadająca dotkliwy cios lewicy, od dawna próbującej rościć sobie prawo do wyłączności działania na płaszczyźnie społecznej. Materialna pomoc niesiona dotkniętym ubóstwem rodakom, opieka medyczna, prowadzone przez nacjonalistów biura pośrednictwa pracy, aktywność na polu pracowniczym czy lokatorskim, to praktyczne i przynoszące widoczne owoce zastosowanie hasła „dla Narodu przez Naród”. Widoczne i u nas zalążki podobnych inicjatyw muszą być przez nas konsekwentnie wzmacniane i rozbudowywane, co powinno przełożyć się na zaangażowanie się w nie coraz większej ilości osób, zwłaszcza tych spoza szeroko pojętego „ruchu”.

Największe nawet sukcesy frekwencyjne narodowych marszów i demonstracji nie będą znaczyć wiele w sytuacji, gdy poza nimi nacjonaliści nie będą mieć więcej nic do zaoferowania, a ich uczestnicy nie zostaną zaktywizowani do działania częstszego niż raz na rok, pół roku, przy czym obecnie jedyną formą takiego aktywizmu jest najczęściej sama tylko fizyczna obecność na tym czy innym wydarzeniu. Frekwencyjne sukcesy wielotysięcznych narodowych manifestacji, które z pewnością zapadły w pamięci „Kowalskich”, powinny zostać przekute w jeszcze większy sukces organizacyjny. Wysiłki działaczy narodowo-radykalnych  powinny pójść w kierunku zatrzymania przy sobie tych wszystkich, którzy co jakiś czas wspierają w różny sposób nacjonalistyczne inicjatywy. Droga wiedzie zatem do ukazania im faktu, że rewolucyjny nacjonalizm jest czymś znacznie więcej niż tylko uliczne wystąpienia oraz wzniosłe hasła, że jest realną alternatywą, ruchem społecznym zdolnym do praktycznego wprowadzenia w życie koncepcji solidarystycznych, powoli, lecz konsekwentnie kładąc tamę coraz bardziej skompromitowanemu Systemowi. Nie jest to jednak możliwe w sytuacji, gdy lwia część uczestników nacjonalistycznych demonstracji ogranicza się jedynie do roli statystów, a częstokroć dochodzi nawet do kuriozalnej sytuacji kiedy uczestnicy „imprez” organizowanych przez nacjonalistów, głosują jednocześnie na partie systemowe, bądź daje posłuch bredzeniu liberalnych („wolny rynek, albo śmierć”!), prawicowych szarlatanów, którzy z nacjonalizmem nie mają i nie będą mieć nic wspólnego. Po części jest to pokłosie rozmycia się terminu „narodowy-radykalizm”, który od lat z sadystycznym upodobaniem jest masakrowany przez ludzi znajdujących się lata świetlne od niego, zaniedbania działalności na polu społecznym w duchu narodowego solidaryzmu, a także braku dostatecznej świadomości aktywistów. Nieco gorzkie słowa, które prawdopodobnie u niejednego wywołają oburzenie, lecz może niejednego także skłonią do głębszego się nad nimi zastanowienia, gdyż celem tego tekstu nie jest bynajmniej sianie defetyzmu, ani tym bardziej plucie do własnego gniazda – wręcz przeciwnie! Uważam, że trzeźwe spojrzenie z dystansu na swoje podwórko, a czasem nawet i posypanie głowy popiołem jest bardzo pożądane, a przy silnej wierze w słuszność i powodzenie Narodowej Rewolucji oraz zaangażowaniu działaczy, może przynieść w przyszłości jedynie pozytywne skutki.

Zadaniem które każdy, mieniący się narodowym radykałem powinien mieć cały czas przed oczami jest aktywizm w swoim najbliższym otoczeniu (tu kłania się stara zasada: „myśl globalnie – działaj lokalnie”), ukierunkowany na działalność społeczną, wyjście do ludzi z dobrą nowiną trzeciopozycyjnej alternatywy, organizowanie się na poziomie miejsca zamieszkania, nauki, pracy. Tędy wiedzie droga,  to dzisiaj powinno stanowić rdzeń radykalnego nacjonalizmu XXI wieku. Marsze, demonstracje oraz sama propaganda nie wystarczą do moralnego i fizycznego poderwania Polaków, przebudzenia społeczeństwa i odrodzenia narodu. Konkretne działanie oraz żywy przykład na to, że nie tylko można ale i trzeba rozwijać praktyczne koncepcje narodowego radykalizmu, jako jedyną odtrutkę na demoliberalne wyziewy – to warunek sine qua non odrodzenia. Najpierw społecznego, bez którego myśl o odrodzeniu narodowym można od razu włożyć między bajki.

http://www.nacjonalista.pl/2013/05/21/zbigniew-lignarski-odrodzenie-narodowe-odrodzeniem-spolecznym/

IMG_1783

Dziennik Narodowo-Radykalny Nacjonalista.pl - portal opozycji narodowej i europejskiej. Istnieje od 2005 roku. Obecnie jest największym i najdłużej funkcjonującym elektronicznym medium o profilu narodowo-radykalnym. ISSN: 2084-5820 kontakt@nacjonalista.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka